Czytelnik czyta. Najpierw z zainteresowaniem, uciechą, podziwem dla błyskotliwości autora. Potem czytelnik wciąż czyta. Z lekkim zniecierpliwieniem, ale dalej do przodu. Wreszcie czytelnik męcząc się czyta z bólem dalej, przeklinając swoją konsekwencję (błąd wychowawczy jego rodziców, żyjących w czasach gdy 35 lat pracowało się na jednej posadzie, mieszkanie zmieniało 1-2 razy w życiu, a rozwód był dopuszczalny tylko w patologicznych rodzinach). Z utęsknieniem wypatrując końca czytelnik owy wbija sobie do swego staroświecko konsekwentnego łba kilka prawd do zapamiętania: - prawie sto nawiązań i cytatów nie czyni z autora książki mądrego człowieka a z książki inteligentnej lektury, - jestem patriotką i dlatego obiecuję czytać polskie powieści jak najrzadziej, by nie zmienić zdania w tym względzie, - pamiętaj, żeby stojąc przed dylematem czytelniczym: postmodernistyczna powieść parodystyczna o bogach starożytnych i Bogu kontra teksty źródłowe tej pierwszej, wybrać teksty źródłowe (Biblia, mity greckie), - Paszport Polityki nie czyni z książki utworu dającego się czytać, - często gruba powieść zyskałaby znacznie, gdyby skrócić ją o połowę, cytaty i aluzje literackie zredukować do 20%, a liczbę postaci obciąć do 1/3, - fajerwerki popkulturowego dowcipu lśnią najlepiej na ciemnym niebie, gdy je jednak zintensyfikować tak, że nie wiadomo gdzie patrzeć, przestają spełniać swoją rolę i prowadzą do desensytyzacji (odwrażliwienia) lub - w skrajnym przypadku - padaczki intelektualnej. Od 250 strony postaci się mylą, trudno odróżnić jedną od drugiej, wszystkie zaczynają działać na nerwy w tym samym stopniu (znacznym), a tomistko kusi, by je natychmiast spalić w kominku. Niestety, nic z tego - jest z publicznej biblioteki.