Drwal

Drwal - Michał Witkowski Doczekaliśmy się kolejnej powieści Witkowskiego. No i mamy: postmodernistyczne klisze, pustosłowie, neurotyczny strumień świadomości podlany sosem rzekomej antyautopromocji. Powieść to mieszanka obyczajówki z kryminałem, opowieści o dzisiejszym paskudnym kapitalizmie z wstawkami o cudnym niegdysiejszym zgrzebnym socjalizmie, papka popkultury z mamałygą wcześniejszego oportunizmu polityczno-układowego. Może byłoby to wszystko strawne, gdyby nie to, że wszystkiego jest tu za dużo: mięso i krew (kryminał), mleko i ciasteczka (obyczajówka i romanse), nieco zdrowej żywności (reminiscencje i refleksje narratora), trochę hot-doga (obserwacje socjologiczne małego miasta po sezonie), bombonierka i szampan (opowieści z cyklu – od sprzątaczki do bizneswoman), nieco mielonki z konserwy (męskie historyjki o drwalach) a wszystko w sosie z alkoholu etylowego (wątki pijackie we wszystkich historyjkach). Chęci były dobre, skończyło się u czytelniczki (piszącej te słowa) na nieuniknionym - bulimicznym oczyszczeniu organizmu z tego śmieciowego pokarmu umysłowego – nic nie zostało oprócz zgagi. Zdecydowanie niestrawne, a szkoda, bo początek wielce obiecujący – opowieść o bezruchu w miasteczku, pustka, zimno i śnieg. Zaczęło się świetnie: Steven King (czytaj: „Lśnienie”) a skończyło jak zwykle: pusty żołądek i zgaga.